Konrad Brzykcy to młody polski architekt, który wyjechał z Polski i od wielu lat pracuje w renomowanych zagranicznych biurach projektowych w Barcelonie oraz Nowym Jorku. W rozmowie z nami przedstawia kulisy swojej przygody i opowiada o napotkanych trudnościach i wyzwaniach oraz życiu w niezwykłych metropoliach. Wywiad jest także wprowadzeniem do serii publikacji jeszcze bardziej rozwijających temat budowania swojej kariery za granicą, a być może także zainspiruje Was do podejmowania nowych wyzwań.
Profil Konrada na stronie LinkedIn: Konrad Brzykcy
Konrad Brzykcy, Fot. Maria Gawryluk, Tribeca, Manhattan, Nowy Jork
Tomasz Melnicki (Archinea.pl): Wiele lat temu zdecydowałeś o wyjeździe z Polski i budowaniu swojej kariery za granicą. Dziś mieszkasz i pracujesz jako architekt w uznanej nowojorskiej pracowni architektonicznej. Co Cię skłoniło do wyjazdu? Marzenia i chęć zamieszkania w nowym miejscu czy kwestie typowo zawodowe i możliwości rozwoju, jakie oferowały zagraniczne biura – nowe wyzwania oraz praca przy dużych i wymagających projektach?
Konrad Brzykcy: Myślę, że w moim przypadku trafnym będzie odniesienie się do znanego stwierdzenia, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Swoją przygodę z architekturą zacząłem jak większość kandydatów do tego zawodu. Mam na myśli rysunek architektoniczny i przygotowywanie się do egzaminów wstępnych na studia. Jako, że proces nauki rysunku, zrozumienia zasad perspektywy, cieniowania, wyczucia proporcji i ćwiczenia wyobraźni przestrzennej zajmuje trochę czasu, to zaczyna się to już wcześnie w liceum. To już wtedy prowadzący zajęcia zaszczepiają ideę podróżowania i zabierania ze sobą w drogę szkicownika i ćwiczenia w każdym możliwym miejscu. Nie chodzi tylko o przysłowiową „martwą naturę”, czy rysowanie zabytkowych katedr ale odwzorowywanie na papierze interesujących nas budynków czy kształtów by wykorzystywać każdą okazję do wyćwiczenia ręki i oka. Każdy moment przed egzaminem warto poświęcić na choćby nawet chwilowy kontakt z ołówkiem i kartką.
Wielokrotnie na zajęciach z rysunku słyszałem o ciekawych, zarówno lokalnych, jak i bardziej odległych inspiracjach, które warte są studiowania i przekładania na kartkę. Również po dostaniu się na studia na wielu przedmiotach, zwłaszcza tych projektowych, prowadzący odnosili się do zrealizowanej architektury poza granicami Polski. Zatem naturalnym dla mnie i wielu koleżanek oraz kolegów było korzystanie z programu ERASMUS by choć przez chwilę móc studiować za granicą i doświadczać innego stylu nauki oraz projektowania. Zachęcano nas do tego by otwierać głowy na to, co inne i wartościowe.
Mnie nie trzeba było długo namawiać.
„Idea wyjazdu za granicę, podpatrywania jak się robi teoretycznie tę samą rzecz ale inaczej w innych uwarunkowaniach kulturowych i klimatycznych, była dla mnie bardzo atrakcyjna.”
Odkąd pamiętam bardzo lubiłem podróże, te krótkie lokalne, jak i dalekie. Wyjazd był dla mnie tylko pretekstem do spróbowania innych rzeczy, poznania nowych ludzi i po prostu otwarcia się na to, co nieznane. Każdy chyba przyzna, że takie ruchy są ekscytujące, nie zawsze miłe i komfortowe po drodze ale stymulujące do naprawdę szybkiego rozwoju.
Po kilku latach studiów i pracy w Krakowie skorzystałem z programu ERASMUS by studiować na uczelni ETSAB (Escuela Technica de Architectura de Bracelona) w Hiszpanii, jednocześnie zacząłem tam pracować w jednej z najlepszych lokalnych pracowni, a po dyplomie zostałem na dłużej. Taki styl życia bardzo mi się spodobał więc po jakimś czasie poczułem potrzebę spróbowania czegoś więcej i zgoła odmiennego od południowych, hiszpańskich klimatów. Przeniosłem się do Nowego Jorku, gdzie realizuję się zawodowo do dziś.
Architektura jest dziedziną ogólnoświatową, wszędzie potrzebne są budynki. W każdym miejscu, w którym się znajdziemy, jesteśmy w stanie coś rozwinąć, czegoś nowego się nauczyć, coś odkryć. Mogą to być techniki budowlane, inne poczucie estetyki, inna wrażliwość, nowe materiały, funkcje budynków. Lista jest naprawdę długa a mentalne jej poszerzanie jest naprawdę wartościowe i wzbogaca zarówno naszą wyobraźnię jak i zdolności projektowe.
Tomasz Melnicki: Pracowałeś w różnych miejscach, Barcelona i Nowy Jork to miasta, które rozbudzają wyobraźnię wielu młodych osób. Co decydowało o wyborze konkretnie tych miast i pracowni, do których wysyłałeś swoje CV?
Konrad Brzykcy: Barcelonę wybrałem ze względu na szkołę. Przede wszystkim dlatego, że sama uczelnia uważana jest za jedną z najlepszych w Europie. Pragnąłem także doświadczyć życia i pracy w międzynarodowym środowisku. Według mnie Barcelona to trochę taki Nowy Jork Europy, kipiący tygiel kulturowy, który przyciąga rzeszę ludzi związanych z szeroko pojętą branżą artystyczną, inżynierów, finansistów itd. Dodatkowo, od początku studiów bardzo interesowało i intrygowało mnie hiszpańskie podejście do projektowania, ich styl, historia i dorobek kulturowy, który jest zgoła inny od tego, co my znamy. Miałem nieodpartą chęć studiowania w mieście Gaudiego, którego twórczość jest dla mnie synonimem słów „prawdziwy architekt”. Estetyka jego prac budzi różne emocje ale dla mnie przede wszystkim był to projektant, który bezkompromisowo realizował swoje bardzo odważne wizje w spektakularny sposób. Wystarczy choć raz odwiedzić Barcelonę by poczuć tego ducha i zrozumieć, że ma się do czynienia z czymś naprawdę oryginalnym i wyjątkowym.
Te wyobrażenia jawiły mi się jako bardzo atrakcyjne na tamten moment w moim życiu. Dodatkowo wielokrotnie odwiedzałem Hiszpanię przy różnych okazjach więc miałem szansę na mały „teaser” przed przeprowadzką w nieznane. Na szczęście, moje wyobrażenia nie różniły się zbytnio od doświadczeń, które dane mi było przeżyć w tym mieście. Oczywiście było wiele niespodzianek (tych pozytywnych jak i niezbyt przyjemnych, a nawet niechcianych), stresów, rozczarowań czy trudności.
Im dłużej zajmowałem się architekturą w różnych miejscach tym częściej trop prowadził mnie do Nowego Jorku. Architekci, których twórczość mnie inspirowała często realizowali swoje projekty właśnie tam. Skala działania, rozmach i możliwości rzadko osiągalne w Europie czy innych miejscach na świecie były i nadal są rzeczywistością właśnie w tym mieście.
Z natury jestem osobą ambitną i lubiącą podejmować wyzwania, nawet te wydawało by się z małymi szansami na powodzenie, stąd decyzja o wyborze Nowego Jorku jako mojego kolejnego kroku przyszła bardzo szybko i naturalnie. Nie wiedziałem jeszcze jak to zrobię ale chciałem być architektem właśnie w tym mieście. Jak tylko skupiłem się na swoim celu, zacząłem kombinować i myśleć nad tym, co trzeba zrobić by to marzenie stało się realne. Najgorzej jest rozpocząć. Ale gdy się już za coś zabierzesz, to zaczynają pojawiać się rzeczy i zadania, które po prostu trzeba zrobić, opanować i załatwić. Rozwiązujesz jeden problem, a przy kolejnym kroku pojawiają się trzy nowe. Trzeba je po prostu sukcesywnie załatwiać. Nie było to ani trywialne, ani bardzo szybkie, nie zawsze też ekscytujące. Ale udało się.
Barcelona, fot. Konrad Brzykcy
Tomasz Melnicki: Postanowiłeś wyjechać bez jakichkolwiek kontaktów i oszczędności. Jak wygląda „skok na głęboką wodę” i jak wyglądało układanie życia na nowo za granicą? Czy łatwo przenieść całe swoje życie do innego Państwa, a następnie na inny kontynent?
Konrad Brzykcy: Moja historia może brzmieć nawet trochę romantycznie, czy filmowo jak „American dream”, więc pozwól, że zacznę od kilku rzeczy, które już nie są takie „sexy”. Tematem najbardziej oczywistym ale często pomijanym jest fakt, że takie ruchy są zdecydowanie łatwiejsze, gdy nie jest się związanym z jednym miejscem różnego typu „twardymi” zobowiązaniami. Mam na myśli przysłowiowe „rodzina, dom, kredyt”. Oczywiście znam osobiście wiele osób, które decydują się na podobne odważne ruchy całymi rodzinami ale jest to zdecydowana mniejszość – w praktyce to wyjątek od reguły. Jeśli chodzi o moje osobiste motywacje, to zawsze pociągały mnie perspektywy rozwoju i realizacji swojego potencjału w bardzo ambitnych warunkach. Układanie życia uznawałem jako „efekt uboczny” moich planów odnośnie tego, czym chcę się zajmować. Miejsce nie było aż tak ważne, jak to co właśnie chcę w nim robić, czego się nauczyć i czego doświadczyć. Uznałem, że jeśli nie teraz, to kiedy? Nie jest to łatwa decyzja i po drodze wielokrotnie przychodzą kryzysy wszelakiej maści ale zdecydowanie warto.
W moim mniemaniu takie ruchy są zawsze bardzo stymulujące i wręcz zmuszające do ekspresowego rozwoju w praktycznie wszystkich aspektach życia. Wyobraź sobie, że z dnia na dzień lądujesz w obcym miejscu i trzeba tak się zorganizować aby móc działać sensownie i skutecznie. Musisz skupić się tylko na rzeczach ważnych.
Dotyczy to ekspresowego tempa nauki obcego języka, i to w praktyce codziennej rutyny, ogarnięcia się finansowo, zmobilizowania do poznawania mnóstwa nowych ludzi. Przykładów można wymieniać dziesiątki a wszystko składa się na to by być po prostu bardzo zaradnym życiowo. To są umiejętności, które w skali 1:1 mają przełożenie w praktycznie każdym miejscu, w którym się znajdziesz.
O ile sama Hiszpania również dała mi czasami nieźle „popalić” to pojawiło się dodatkowe wyzwanie związane z przeniesieniem się do Nowego Jorku. Sam proces wizowy (co prawda jest to koszt, który współdzieli się z pracodawcą, ale nadal nie jest mały), bilet lotniczy i budżet na przeżycie pierwszych kilku tygodni do uzyskania pierwszej pensji to było coś, za czym musiałem się nieźle nabiegać, a wiadomo – wszystkie wydatki były liczone już w dolarach a nie złotówkach. Oczywiście obszedłem wszystkie znane mi banki w celu uzyskania pożyczki ale nie są to instytucje wspierające tego typu przedsięwzięcia. Wszędzie odbijałem się od drzwi i słyszałem to samo, ciężko wybrzmiewające „nie”. Nawet gdy już przynosiłem nową umowę o pracę i informacje o nowojorskim wynagrodzeniu na papierze. Musiałem sobie z tym sam poradzić, poszukać wsparcia. Trzeba było wykazać, że to nie jest kasa na fanaberie i że do tego mam realny plan, który pozwoli ją spłacić. Zaufano mi (za co jestem do dziś bardzo wdzięczny) a pożyczoną kwotę oczywiście bardzo szybko spłaciłem. Do dziś pamiętam, jak przygotowywałem się do tych rozmów niczym uczestnicy słynnego amerykańskiego programu Shark Tank (śmiech). Miałem przygotowane swoje dotychczasowe wyniki, osiągnięcia i podsumowanie udziału w konkursach – wszystko na poparcie tego, że nie jestem leniem i że da się u mnie dostrzec tendencję do pracowitości i pewnej ”sprawczości”.
Nowy Jork, fot. Konrad Brzykcy
Tomasz Melnicki: Czy trudno znaleźć pracę w uznanej, zagranicznej pracowni architektonicznej? Jak wykonać pierwszy krok?
Konrad Brzykcy: Odpowiem trochę nie wprost. Wychodzę z założenia, że gdy tylko na czymś Ci bardzo zależy to zawsze znajdzie się jakiś sposób. Jak nie pierwszy to dziesiąty, a jak trzeba to i setny. Gdy zamykają się jakieś drzwi to wejdź oknem, itd. Zawsze da się znaleźć coś, co przybliży Cię do realizacji pomysłu. Czasem może to zająć miesiące, czasem nawet lata, więc cierpliwość ma znaczenie. Determinacja i niezniechęcanie się porażkami to podstawa, bo słowo „nie” napotykasz wielokrotnie. Najprostsza recepta – trzeba wiedzieć, czego się chce, być systematycznym, pracowitym i nie odpuszczać. W końcu znajdzie się droga bądź osoba, która wesprze Cię w realizacji postanowienia. Szczęściu trzeba trochę pomóc, więc działanie, najlepiej sensowne i przemyślane, to jest to, na czym można coś zbudować. Nie jest to modny coachingowy bełkot a jedynie wynik doświadczeń – brutalna prawda jest taka, że nic innego nie przynosi rezultatów. Nic nie spada samo z nieba.
Bez wątpienia każda osoba mierzy się ze wieloma osobistymi wyzwaniami. Problem w tym, że dzisiaj nie jest zbyt popularne otwarte pokazywanie wyzwań i przeszkód. Profile w mediach społecznościowych pokazują wyidealizowane, często cukierkowe wręcz obrazki, które z realnym życiem niewiele mają wspólnego. Nikt się nie chwali trudnościami ani błędami – wszystko ma być idealne.
„Zauważyłem jednak, że więcej realizmu i mniejsze zainteresowanie koloryzowaniem rzeczywistości to wspólna cecha ludzi, którzy mają jakieś wymierne wyniki w dziedzinie, w której się realizują.”
Ostatnio doświadczyłem tego w całkiem zaskakującej formie i miejscu, gdzie bym się nie spodziewał. Tego lata spędzałem wakacje na wyspie O’ahu, na Hawajach, niedaleko Honolulu. Trochę surfowałem. Miejscowi surferzy, którzy udzielali mi wskazówek, jak lepiej radzić sobie na desce, powiedzieli: „gdy jesteś na fali i skupiasz się na patrzeniu w dół, na tym by nie spaść z deski to oczywiście to się wydarzy – natomiast gdy skupisz uwagę na tym, co przed tobą, to dopłyniesz do brzegu na jednej fali”. Taki mały truizm. Brzmi zabawnie. (śmiech)
Tomasz Melnicki: Pomijając kwestie typowo zawodowe, z czym wiąże się wyjazd do innego kraju w celu rozwijania swojej kariery? Jakie urzędowe wyzwania czekają na młode osoby planujące pracę zagranicą?
Konrad Brzykcy: Jeśli jest to kraj Unii Europejskiej to największym wyzwaniem będzie język danego kraju, do którego się wybierasz. Aby się odnaleźć w pracy musisz się posługiwać fachowym językiem. I nie wszyscy potrafią albo nie zawsze chcą posługiwać się językiem angielskim. Język lokalny to podstawa. Reszta jest już bardziej w zasięgu ręki. Nie trzeba żadnych specjalnych pozwoleń o pracę czy specjalnych wiz. Nawet sam fakt, że powrót do domu w przypadku, gdyby coś poszło nie tak, nie będzie dramatem. Przejazd przez Europę samochodem, autobusem, pociągiem czy krótki lot samolotem – a w ostateczności nawet autostopem, daje całkiem przyzwoite poczucie bezpieczeństwa.
USA to już zupełnie inna bajka. Tam trzeba naprawdę się porządnie przygotować i wiedzieć, po co się leci i z czym to jest związane. Największą trudnością jest pozyskanie wizy. Aby ubiegać się o taką należy najpierw zdobyć pracę oraz znaleźć pracodawcę skłonnego nam ją „sponsorować” właśnie w procesie wizowym. Tak, to nie przypadek, najpierw praca potem dokumenty i cały proces wizowy.
„Trzeba więc dać naprawdę solidny powód i być bardzo kompetentnym profesjonalistą by zyskać zaufanie amerykańskich pracodawców. Do tego konkurencja jest ogromna a kolejka chętnych długa i z całego świata.”
Co ważne, w tej kolejce nie ma leni, obiboków ani nieudaczników. Nie znajdziesz tam też osób, które możesz ochrzcić mianem beztalencia. Taka jest rzeczywistość.
Tomasz Melnicki: Jakie trudności musiałeś pokonać na swojej drodze, aby znaleźć się tam, gdzie jesteś?
Konrad Brzykcy: Poza wspomnianymi wcześniej aspektami finansowymi samej relokacji do Nowego Jorku to największe trudności były bardzo „codzienne”, takie z którymi ma się do czynienia niezależnie od szerokości geograficznej, w której się znajdujesz. Mam tu na myśli znalezienie mieszkania, nawiązanie nowych relacji (zarówno tych biznesowych jak i osobistych) czy adaptacji kulturowej.
W obu miastach, Barcelonie i Nowym Jorku, znalezienie sensownego mieszkania wymaga o wiele więcej zabiegów i energii niż w innych miejscach, w których mieszkałem do tej pory. Olbrzymia konkurencja i „konkurs piękności” na najemcę to codzienność. Wyśrubowane warunki wobec najemcy to oczekiwane: wysokie zarobki, dobry credit score, zaświadczenie o pracy, płatność wysokich kaucji za najem (security deposit) czy dodatkowe poświadczenia, rekomendacje i zabezpieczenia dla wynajmującego (landlord). Jest to naprawdę długi i zajmujący proces a wspomniane warunki same się nie zrealizują. To wszystko wymaga czasu, zwłaszcza gdy jest się osobą spoza USA. Na szczęście wystarczy przejść go tylko raz, potem jest już z górki, gdy masz pod ręką wszystkie informacje i świadomie budujesz swoją zdolność kredytową i zwiększasz dochody. Niestety, dodatkowo trzeba być bardzo uważnym by nie trafić na naciągaczy i nieuczciwych ludzi. To się zdarza wszędzie, jednak w tych miastach prawdopodobieństwo wpadki jest większe ze względu na skalę aglomeracji. To czysta matematyka i proporcje. Wystarczy jednak zachować zdrowy rozsądek i chłodną głowę przy podejmowaniu ważnych decyzji a wszystko będzie dobrze.
Wprowadzając trochę optymistycznego spojrzenia na tę sytuację warto dodać, że dynamika w nieruchomościach jest duża, i wprowadza nerwowość ale ma też swoje zalety. Jedną z nich jest to, że w przypadku problemów, jesteś w stanie załatwić jakieś „awaryjne” lokum naprawdę szybko. Dodatkowo warto jak najszybciej nawiązywać znajomości. Nie raz się okazało, że nowo poznana osoba akurat szuka kogoś do wspólnego mieszkania albo może Cię polecić w jakimś innym miejscu. Dynamika tego miasta z jednej strony pozwala, a z drugiej wymusza załatwianie spraw w błyskawicznym tempie. To dwie strony jednego medalu.
Nowy Jork, fot. Konrad Brzykcy
Tomasz Melnicki: Twoim pierwszym zagranicznym kierunkiem była Hiszpania. Jak wspominasz życie i pracę na Półwyspie Iberyjskim?
Konrad Brzykcy: Był to wspaniały czas. Chociaż nie ukrywam, że momentami nie było lekko. Na własnej skórze doświadczyłem, co to różnice kulturowe. Moja rodzina pochodzi z Poznania, tam też spędziłem dzieciństwo. W Wielkopolsce do dzisiaj funkcjonuje pojęcie „Pozytywistyczna Praca u Podstaw”. To oznacza dość jasno określony etos pracy. Jakość ma być wysoka, terminy dotrzymywane, wykonanie uczciwe, żadnego obijania się, a słowo jest ważniejsze niż papier. Mam to wkodowane. Do tego jestem dość pracowity. Teraz wyobraź sobie takiego gościa, gdy w pierwszych dniach pracy biuro w czasie sjesty pustoszeje a on się zastanawia, czy wypada odejść od komputera i coś zjeść. Jaka przerwa? W środku dnia? Dwie godziny? I co będę robić, dwie godziny na obiad, który normalnie zajmuje 30 minut? Rozkojarzę się przecież, rozleniwię. A potem będę usypiać pod wieczór? To nie było proste.
W końcu musiałem odpuścić i przyjąć, że jednak koledzy, którzy tu żyją, wiedzą co robią. Rzeczywiście, w tamtym klimacie, na dłuższą metę, nie da się inaczej. Niewątpliwym plusem pracowni BBGG było to, że biuro było bardzo blisko plaży. Zmiana podejścia przyniosła dość radykalną korektę sposobu funkcjonowania. Dobry i spokojny obiad przy plaży naprawdę relaksuje. Po powrocie do biura okazuje się, że masz więcej energii, „przewietrzoną” głowę, lepszy humor – wszystko przychodzi łatwiej. W zawodzie, gdzie kreacja jest podstawą funkcjonowania to zbawienne okoliczności.
Nie miałem sponsorów więc zawsze szybko musiałem sobie zorganizować pracę. W tym aspekcie nie szedłem na kompromis – dlatego w grę wchodziła wyłącznie praca w architekturze. Jeśli miałem zarabiać pieniądze, to właśnie w swoim fachu. Udało się. Do tego miałem motywację, aby tak organizować czas, by trochę też skorzystać z przepięknych okoliczności przyrody i samego miasta.
„Barcelona to raj dla architekta. Na zmianę można zabierać na wycieczki szkicownik albo aparat fotograficzny. Życie w Hiszpanii wspominam bardzo dobrze. Poznałem wielu fantastycznych ludzi. Z większością z nich utrzymuję kontakt do dziś a część nawet znalazła się w Nowym Jorku. Świat okazuje się jednak bardzo mały!”
Był to czas wypełniony bardzo intensywną pracą, nauką języka, poznawaniem lokalnych obyczajów czy kosztowania katalońskich przysmaków. Nie wspominając już po prostu o chłonięciu atmosfery i architektury miasta. Barcelona jest wypełniona piękną i nowoczesną architekturą, którą śmiało można się inspirować. Hiszpanie, których poznałem, wbrew potocznym opiniom i luzackiemu podejściu do życia, to bardzo pracowite osoby, które potrafią cieszyć się życiem. Cieszę się, że trochę tej kultury życia pracowicie wtłaczali we mnie.
Tomasz Melnicki: Studiowałeś na Wydziałach Architektury w Krakowie i Barcelonie. Co możesz powiedzieć o różnicach w studiowaniu w Polsce i Hiszpanii?
Konrad Brzykcy: Na pewno pasuje tu stwierdzenie, że „trawa jest zawsze bardziej zielona u sąsiada”. Każda uczelnia ma swoje niewątpliwe plusy, jak i minusy. Ale jest kilka aspektów, o których warto wspomnieć.
Obiektywnie rzecz ujmując, gdy spojrzy się z boku na oba wydziały, to największą różnicą jest to, że za studia architektoniczne w Hiszpanii się płaci. To niesie za sobą lepsze wyposażenie uczelni, w tym pracownie komputerowe, pracownie modelarskie, drukarki 3D, wydziałowa ploternia i sklep modelarski na terenie wydziału czy przestrzenie do pracy. Uczelnia otwarta jest praktycznie 24h na dobę, 7 dni w tygodniu, więc masz komfortowe warunki do pracy nad projektem wraz z innymi studentami. Jak trzeba, to nawet i po nocach – tak, niestety wszędzie zarwane nocki nad projektem się zdarzają. To bardzo poprawia nawet morale, bo zawsze lepiej z przyjaciółmi wzajemnie motywować się do pracy, zjeść coś wspólnie i wspierać się emocjonalnie „na ostatniej prostej” przed oddaniem.
Zabawna rzecz – dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że mają tam stołówkę dla studentów z cennikiem na portfel studencki. A do tego nawet kilkadziesiąt mikrofalówek, żeby podgrzać sobie coś do jedzenia podczas ciężkiej pracy. Bardzo mała rzecz znacznie poprawiająca morale (śmiech). Przestrzenie bardzo sprzyjają pracy. Brzmi to absurdalnie, ale wielu studentów architektury na pewno się ze mną zgodzi, jak wiele dobrego może przynieść taki klimat, drobne udogodnienia jak kanapa czy jakiś prosty sprzęt. Zauważyłem, że tam po prostu funkcjonuje olbrzymie zaufanie do studentów.
„Program studiów jest bardzo ambitny i wymagający więc uczelnia stara się wspierać swoich studentów w rozwoju choćby przez tak proste i stosunkowo tanie rozwiązania. W Europie zachodniej to standard, u nas trzeba działać trochę inaczej. Ale zaznaczam, tam za studia płaci się niemałe pieniądze, z których finansuje się takie rzeczy i ludzie zostają często z pokaźnym „student debt” po ukończeniu studiów.”
Mają tam też nowoczesne biblioteki multimedialne z praktycznie każdym wydanym dotąd albumem architektonicznym. Jest to fantastyczna wręcz okazja do zapoznania się ze świetnymi publikacjami w odpowiednio dostosowanym do tego miejscu.
Inną różnicą jest to, że barcelońska szkoła stawia mocno na projektowanie poprzez fizyczne makiety i rysunki 2D bardziej niż na sztukę wizualizacji. Oczywiście ona też się pojawia, ale bardziej schematycznie i w późniejszym etapie całego procesu. Tam wcześniej starają się zrozumieć projektowaną przestrzeń fizycznie. Tak, aby można było jej dotknąć, podnieść, obrócić pod każdym kątem i stwierdzić, czy coś ma sens czy nie. Na każdym kroku widać przewagę i gospodarność wynikającą z prywatnego finansowania procesu edukacji.
Barcelona, fot. Konrad Brzykcy
Tomasz Melnicki: Następnym kierunkiem były Stany Zjednoczone, Nowy Jork. Miasto, w którym życie jest spełnieniem marzeń dla wielu młodych ludzi na całym świecie. Co Ciebie skłoniło do pójścia o krok dalej, chęć życia w USA czy perspektywa pracy w amerykańskich pracowniach architektonicznych?
Konrad Brzykcy: Po kilku latach spędzonych w Hiszpanii zamarzyło mi się coś więcej a Nowy Jork zdawał się być miejscem, które odpowiada na te pragnienia. Chciałem spróbować swoich sił w mieście, które nosi nieformalny tytuł stolicy świata. Również tej architektonicznej. To właśnie tutaj realizuje się wiele najambitniejszych i nowatorskich inwestycji na świecie. Chciałem być tego częścią i doświadczyć realiów zawodowych właśnie w takim środowisku.
Tomasz Melnicki: Jak wygląda życie w Nowym Jorku? To nie jest pewnie temat na jedną tylko rozmowę czy kilka zdań, ale co dzisiaj, po kilku już latach życia w USA, robi na Tobie największe wrażenie?
Konrad Brzykcy: Zdecydowanie zgadzam się z tym stwierdzeniem. To jest temat rzeka, o którym można by było rozmawiać godzinami lub napisać książkę! Spośród wielu rzeczy, które przychodzą mi do głowy, to śmiało mogę stwierdzić, że największe wrażenie niezmiennie robią na mnie ludzie, których mam okazję tutaj poznawać. Są to często nietuzinkowe historie czy bardzo intrygujące postacie. To jest coś, co zdecydowanie tworzy charakter Nowego Jorku.
„Każdy jest tutaj skądś i stara się robić swoje. Wielokrotnie przekonałem się, że przypadkowo poznana osoba okazała się robić fantastyczne rzeczy i był to pretekst do ciekawej znajomości czy robienia odjechanych rzeczy razem.”
Tomasz Melnicki: Nowy Jork to także miasto olbrzymich możliwości. Co robisz w wolnym czasie, kiedy nie pracujesz?
Konrad Brzykcy: Jako, że zawód architekta w Nowym Jorku (jak i w wielu innych miejscach na świecie) jest bardzo pochłaniający to czas wolny jest na wagę złota. (śmiech). Poza codzienną pracą jestem mocno zaangażowany w wydarzenia prowadzone przez AIA (American Institute of Architects) czy Architecture League of New York City. Jest to znakomita okazja do spotykania innych architektów, uczestniczenia w bardzo ciekawych wykładach branżowych czy prelekcjach. Jako, że AIA sprzyja rozwojowi zawodowemu jest to na pewno warte uwagi, nie mówiąc już o wielu wystawach czy wydarzeniach społecznych.
Poza architekturą bardzo interesuje mnie fotografia a NYC jest wdzięczną scenerią do ćwiczenia ujęć. Bardzo lubię odwiedzać nowe wystawy w galeriach sztuki (MoMa, Whitney Museum of Art, New Museum, Zwirner Gallery, MET, Guggenheim Museum of art, małe galerie w Chelsea na Manhattanie, itd.). Lubię chodzić na koncerty, tutaj pojawia się każdy artysta, na którego występ chciałbyś pójść! Chociaż chyba największą przyjemność sprawia mi spotykanie się z przyjaciółmi w restauracjach czy innych miejscach. Kawiarnie na Manhattanie czy Brooklynie to jest to, co zapada na długo w pamięć i zdecydowanie sprzyja „wrzuceniu na luz” przed kolejnymi wyzwaniami zawodowymi. Dodatkowo, uwielbiam biegać w Central Parku czy Prospect Parku, jest to coś, co polecam każdemu kto odwiedza to miasto! Jestem również w trakcie zdobywania uprawnień architektonicznych w Nowym Jorku, ale to już temat na oddzielną rozmowę – to zawiły i czasochłonny proces.
Nowy Jork, fot. Konrad Brzykcy
Tomasz Melnicki: W trakcie studiów pracowałeś miedzy innymi w renomowanej krakowskiej pracowni Ingarden & Ewý Architekci. Wyjechałeś do Hiszpanii i kolejne doświadczenie zdobywałeś w zespole Beth Gali BB+GG Arquitectes. Miałeś także okazję pracować w nowojorskim oddziale BIG, jednej z najbardziej znanych pracowni na świecie, która swoje projekty realizuje na całym świecie. Dzisiaj pracujesz w jednym z czołowych nowojorskich biur projektowych – Fogarty Finger. To robi wrażenie. Jak budować karierę, na czym się skupiać i w jakim kierunku się rozwijać, aby mieć możliwość konkurowania przy aplikowaniu do czołowych, zagranicznych pracowni? Jak wygląda rekrutacja w zagranicznych biurach? Podejrzewam, że konkurencja jest niemała.
Konrad Brzykcy: Uprawianie zawodu architekta w USA wiąże się to z wieloma wyzwaniami, przed którymi trzeba stanąć aby to było możliwe. Przede wszystkim trzeba być świadomym tego, z czym wiąże się decyzja pracy i zamieszkania w tym mieście. Jeśli jesteś gotowy/a na długą i bardzo intensywną pracę, bardzo konkurencyjne działanie branży i „niespodzianki”, jakie na każdym kroku może Ci zafundować Nowy Jork, to zapraszam dalej.
Przede wszystkim, przed przyjazdem do Stanów Zjednoczonych trzeba mieć zapewnioną pracę – tak, to nie pomyłka – przed przyjazdem. Jest to związane z szeregiem prawnych aspektów w tym także i wizy. Aby przekonać potencjalnego pracodawcę należy opracować bardzo dobre portfolio obejmujące dorobek zawodowy, jak i ten zrealizowany w trakcie studiów. Olbrzymią wartość stanowią wszystkie aktywności wykraczające poza standardy, które zdecydowanie pozwalają się wyróżnić. Pamiętajmy, że konkurujemy dosłownie z całym światem o posadę w najbardziej pożądanych pracowniach. A w kolejce nie czekają raczej ani lenie, ani przeciętniaki.
Niewątpliwą wartością są wszelkie konkursy architektoniczne, w których mamy okazję przedstawić szersze spektrum swoich możliwości, szczególnie jeśli jakieś udało się wygrać. Jest to doskonała okazja do pokazania swoich kompetencji w zakresie zarówno designu, jak i technicznych umiejętności (biegłość w posługiwaniu się różnorodnym, zaawansowanym oprogramowaniem wspomagającym projektowanie). To również możliwość pokazania innych zalet, tych mniej oczywistych na pierwszy rzut oka, ale jednak zauważalnych dla praktyka. Należy do nich umiejętność pracy w zespole, zarządzanie projektami, „dowożenie” jakości oraz wymaganego kontentu na specyficzny termin. Każdy udział w konkursie, których zwykle nie realizuje się samotnie, a już na pewno taki uwieńczony jakimś wyróżnieniem lub nagrodą, dość pozytywnie poprawia postrzeganie kandydata. Zresztą wszelkie dodatkowe projekty, wykonane na własny rachunek, pokazują, iż nie tylko jesteś w stanie pracować na co dzień efektywnie wywiązując się ze swoich codziennych obowiązków, ale także możesz skutecznie zarządzać swoim czasem i zrobić coś dodatkowego nie tracąc przy tym entuzjazmu do projektowania w pracy. To udowadnia, że jesteś zdeterminowany, ambitny i potrafisz gospodarować swoim czasem. A to akurat jest bardzo wysoko cenione i zauważane w USA. Takie podejście pozwala na zasygnalizowanie jeszcze przed rozmowami z rekruterami, że jesteś samodzielnie myślącym i kompetentnym profesjonalistą. Tam zatrudnia się ludzi, którzy posiadają zdolność robienia praktycznych rzeczy i to na wyznaczony termin. „Time is Money”. Trzeba więc wykazywać się niezwykłym wręcz profesjonalizmem, również w sytuacjach mniej formalnych (eventy, coworking, etc.) aby dobrze reprezentować swoją firmę.
Zarówno wspomniane wcześniej pakiety oprogramowania wspierające projektowanie, jak i proces rekrutacji, są na tyle obszerne i pełne pułapek, że zasługują na odrębne opracowania i być może jakąś serię „coachingową” – jak skutecznie przejść przez wszystkie fazy. Ważny jest już sposób adresowania CV, budowanie portfolio, strategie przeprowadzania rozmów rekrutacyjnych (zazwyczaj jest to kilka etapów rozmów wraz z dość twardymi praktycznymi testami znajomości oprogramowania). Znajomość języka angielskiego w stopniu umożliwiającym swobodne komunikowanie się językiem branżowym, jak i sprawne wykonywanie codziennej pracy to truizm. Akcent nie ma znaczenia, liczy się tylko to, by być wystarczająco elokwentnym, być w stanie myśleć i działać w tym języku bez przeszkód.
fot. Konrad Brzykcy
Tomasz Melnicki: Jakie technologie czy oprogramowanie mają znacznie? W jakim kierunku się rozwijać planując pracę w międzynarodowych biurach? Jak budować swoje portfolio i doświadczenie, chcąc konkurować na światowym polu?
Konrad Brzykcy: Przede wszystkim podpowiedziałbym, aby przyjrzeć się sobie i odpowiedzieć na pytanie jaka część architektury Cię najbardziej kręci. W dużych międzynarodowych biurach zazwyczaj jest możliwość specjalizacji, a jest ich sporo. W mniejszych praktykach każdy pełni kilka funkcji naraz. Są to kolejno: designer, project architect, project manager, technical specialist, computational specialist, BIM manager, BIM specialist, technical consultant, quality controller, bid specialist, RFP specialist, business development, landscape architect, urban designer, visualization artist, constructing architect, façade consultant and specialist, zoning and building regulation advisor, creative director – można by długo jeszcze wymieniać. Ile mamy pomysłów na dziedziny, tyle specjalistów. Tam naprawdę ceni się ludzi, którzy poświęcają się jednej działce. Zatem w takim krajobrazie wyróżniają się osoby typu „multi-instrumentaliści”.
Sama świadomość tego, w którą stronę Cię bardziej ciągnie, jest dużym ułatwieniem w tym, jakie kompetencje musisz posiadać czy rozwijać, aby ubiegać się o daną pozycję. Zdecydowanie warto być jak najbardziej wszechstronnym i orientować się w wielu dziedzinach. Pozwala to być bardziej cenionym specjalistą, który może być angażowany w bardzo różnorodne typy projektów.
Na pewno warto inwestować w naukę wszystkich softów takich jak Revit, Rhino, zaznajomienie się z techniką druku 3D czy programami do wykonywania wizualizacji. W praktyce również im wyżej idziesz, na bardziej seniorskie stanowiska, tym mniej masz do czynienia z korzystaniem z tych programów (one są bardzo ważne na start). Później przechodzi się już bardziej do zarządzania projektem, jego administracją, kontaktem z klientem czy generalną koordynacją projektu. Dodatkowo, bardzo cenioną jest również umiejętność faktycznego rozumienia oraz fizycznego budowania realnych obiektów. Pracując jako architekt w tych pracowniach, nieraz miałem okazję do projektowania czegoś samodzielnie i dostawania budżetu na „mockup”, a następnie budowania i testowania pomysłów projektowych w rzeczywistości. Jest to wysoko ceniony skill. Wykonać rysunek, a go rozumieć i tak modyfikować adekwatnie do potrzeb projektu, budżetu czy wymagań klienta to zupełnie co innego. Warto o tym pamiętać. Dlatego wyobraźnia przestrzenna oraz jej „materializacja” poprzez praktyczną umiejętność używania w warsztacie pracowni takich narzędzi jak wkrętarka, frezarka ręczna, wyrzynarka, piła tarczowa, strug, wiertarka i cały szereg innych jest wielkim atutem. Niewiele jest osób, które są w stanie realnie i naprawdę sprawnie skakać między zadaniami. W takim układzie jesteś w stanie być bardzo wartościowym nabytkiem i z taką wiedzą możesz również kierować projektami w różnych fazach oraz pomagać swoim kolegom w pracy.
Tomasz Melnicki: Jak wyglądała praca w BIG i w innych międzynarodowych zespołach projektowych w dużych zagranicznych pracowniach, czy miałeś okazję poznać Bjarke Ingelsa? Czym różni się praca nad projektem i jego realizacją w Polsce od systemu pracy zagranicą?
Konrad Brzykcy: Tak, miałem okazję poznać Bjarke i uczestniczyć w design reviews czy innej natury spotkaniach z nim. Zawsze kierował projekt w nieoczywistym i oryginalnym kierunku, było to na pewno ciekawe doświadczenie.
„Praca w BIG była bardzo intensywnym i rozwijającym doświadczeniem, dużo się tam nauczyłem. Poznałem bardzo utalentowanych ludzi z całego świata i miałem okazję do pracy nad najbardziej odjechanymi i nowatorskimi projektami z jakimi miałem do czynienia do tej pory.”
Samo podglądanie, jak działa tak duża międzynarodowa organizacja, jak poszczególne działy współpracują ze sobą i ile pracy oraz energii wkładane jest w rozwijanie jak najlepszej koncepcji, było olbrzymią wartością samą w sobie.
Najbardziej zauważalną różnicą między pracą nad projektami w Polsce i za granicą jest często rozmach inwestycji. Częściej zdarzają się inwestycje z większym budżetem, które pozwalają na rozciągniecie procesu projektowego w czasie, co za tym idzie – dołożenia większej staranności w wypracowaniu silnej koncepcji i adekwatnym jej udokumentowaniu w późniejszych fazach procesu inwestycyjnego.
Tomasz Melnicki: W Stanach Zjednoczonych pracowałeś w kilku już czołowych amerykańskich pracowniach. Szukasz cały czas swojego miejsca, kolejnych wyzwań czy każde kolejne biuro oferowało coś więcej?
Konrad Brzykcy: Jest naturalnym, iż wraz z biegiem czasu i rozwoju pojawiają się nowe wyzwania, okazje czy możliwości i dobrze jest je eksplorować. Wszystkie pracownie, w których pracowałem lub pracuję obecnie znajdują się w rankingach najlepszych praktyk w Nowym Jorku i każda ma w sobie coś innego, co ją wyróżnia na tle innych. Dla mnie zmiana pracy wiąże się z okazją do poznania większej ilości ludzi, spróbowania trochę innego podejścia do projektowania oraz bycia w trochę innej roli. Jest to niewątpliwie okazja do zdobywania nowych doświadczeń, podejmowania nowych wyzwań czy opanowania nowych kompetencji.
Tomasz Melnicki: Nie ma pewnie prostej rady czy drogi, aby swoje zawodowe życie zbudować na nowo w zupełnie innym miejscu na mapie. Podczas swojej przygody samodzielnie musiałeś pewnie pokonywać kolejne przeszkody, od kwestii urzędowych, po typowo życiowe i logistyczne. Będąc skazanym na samego siebie, ciężko uniknąć błędów. Jakie Ty popełniłeś i co byś z perspektywy czasu zrobił inaczej?
Konrad Brzykcy: Odpowiem może trochę przewrotnie, z coraz większej perspektywy czasu częściej myślę, że nie zrobiłbym inaczej nic. Wszystkie popełnione po drodze błędy, poniesione porażki czy napotkane trudności wiele mnie nauczyły, doprowadziły do miejsca, w którym jestem obecnie i na pewno zmieniły mnie jako osobę, którą byłem wyjeżdżając z rodzinnego Krakowa.
Aby podzielić się swoim doświadczeniami wymienię kilka spostrzeżeń, które mogą okazać się wartościowe:
– dystans – nie stresuj się tak przychodzącymi „problemami”. W absolutnie każdej sytuacji jakiej się znalazłem okazywało się, że zawsze jest jakieś rozwiązanie (wiadomo, mniej lub bardziej satysfakcjonujące – ale było). Rozwiązania problemów też nas szukają więc trzeba próbować ochłonąć i nie dać się ponieść emocjom. Wiem, że to łatwo się mówi (sam pracuję nad tym do dziś) ale takie są realia. Zawsze dasz sobie radę, a jeśli nie, to zawsze są osoby, do których możesz się zwrócić o pomoc (często nawet sama rozmowa z przyjacielem wystarczy by trzeźwiej spojrzeć na wyzwanie, przed którym stoisz). Stres rozbija, niepotrzebnie przeszkadza i dekoncentruje, wybija ze skupienia na tym, co jest naprawdę ważne,
– bądź odważny i otwarty, wiele okazji ucieka bezpowrotnie właśnie ze strachu przed porażką czy jakimś głupim poczuciem, że inni skomentują źle Twoje poczynania. Nie powinno Cię obchodzić co myślą inni. Najlepsze współprace na płaszczyźnie zawodowej zdarzały mi się wtedy, gdy ufałem bardziej sobie niż słuchałem innych – przysłowiowe „słuchaj siebie”;
– bądź bardziej towarzyski, odejdź od komputera i projektu w nocy i poznawaj ludzi, spędzaj z nimi czas bo niedługo wyjadą z miasta. Zazwyczaj dla obu stron jest to niespodziewane zdarzenie i zobaczycie się następnym razem nie wiadomo kiedy, o ile w ogóle. Wielokrotnie przepuszczałem dobre okazje poznania wartościowych ludzi, wzięcia udziału w super architektonicznym przedsięwzięciu ze względu na długą pracę po nocach, którą jak się potem okazywało można było lepiej zarządzać lub po prostu poprosić o pomoc (dodatkowe ręce do pracy w biurze). Z tych relacji często rodzą się świetne pomysły, przedsięwzięcia i okazje, o które ciężko, gdy działasz w pojedynkę – więc grzechem jest marnować wszystkie te okazje i sytuacje.
Tomasz Melnicki: Nad jakimi inwestycjami miałeś okazję pracować? Który z projektów był dla Ciebie największym wyzwaniem?
Konrad Brzykcy: Podczas wielu lat mojej pracy w Polsce, Hiszpanii i USA miałem do czynienia z niemal każdym typem inwestycji. Od małych wnętrz lokali użytkowych przez przebudowy istniejących budynków po pracę w międzynarodowym zespole (zaangażowanych kilka biur z różnych krajów naraz) nad olbrzymim projektem składającym się z kilkunastu budynków i ambitnego założenia urbanistycznego. Jednak jednym z największych wyzwań do tej pory była dla mnie praca nad projektem wieżowców na zachodnim wybrzeżu w pracowni BIG.
Był to projekt, który z założenia miał być traktowany zupełnie nowatorsko i inaczej niż podobne tego typu budynki. Sam proces projektowy uwzględniający modułowość i skomplikowane układy brył był nie lada wyzwaniem. Temat, na który poświęciłem dużo czasu i uwagi to projektowanie adekwatnie specyficznej modułowej fasady i pozyskiwanie specjalnych „custom made” elementów na te potrzeby. Moje pomysły musiałem wcielić w życie, znaleźć ludzi (a szukałem dosłownie wszędzie), którzy byliby w stanie zapewnić to, czego potrzebowaliśmy.
W stosunkowo krótkim czasie udało mi się dokonać nie tylko uzgodnień ale i pozyskać fizyczne elementy, które zostały wyprodukowane specjalnie dla nas z określonego materiału, według moich rysunków, z różnych fabryk w Niemczech, Francji oraz różnych części Stanów Zjednoczonych. Było to nie lada wyzwanie i bardzo ciekawe doświadczenie. Ostateczny wynik pracy był namacalny i byliśmy w stanie poprzeć design dowodem, iż zaprojektowane przez nas elementy i piękne wizualizacje będą miały odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Nowy Jork, fot. Konrad Brzykcy
Tomasz Melnicki: Gdzie widzisz siebie za kilka następnych lat? Kiełkują już w Tobie nowe pomysły na kolejne lata kariery?
Konrad Brzykcy: Z natury jestem osobą bardzo otwartą na to, co przynosi życie. Wielokrotnie realia weryfikowały moje postanowienia i oczekiwania więc nie wykluczam żadnego scenariusza, nawet tego, że się kiedyś przebranżowię z projektanta na osobę, która bardziej zarządza biznesem lub zajmie się czymś, o czym jeszcze dziś nie mamy pojęcia w branży (wg. badań średni Amerykanin całkowicie przebranżawia się 7 razy w ciągu swojej aktywności zawodowej w życiu, a przeprowadza kilkanaście razy).
Na przykład: kto by pomyślał jeszcze kilka lat temu, że architekci będą mogli specjalizować się w projektowaniu druków 3D i drukowaniu swoich projektów (patrz działalność firmy ICON i BIG – drukowanie domów 3D). Ostatnio spotkałem się nawet z tytułem space architect, czyli ktoś, kto projektuje infrastrukturę architektoniczną w kosmosie (znowu BIG i ich projekty bazy na marsie czy księżycu, które są rozwijane w ich Nowojorskim biurze wraz z NASA, miałem przyjemność zapoznać się z teamem i ich projektami podczas mojej pracy u nich) i jest to kierunek, który budzi żywe zainteresowanie jako realna ścieżka rozwoju zawodowego.
„Jedno jest pewne, im bardziej się rozwijam, poznaję więcej ciekawych ludzi, tym więcej opcji pojawia się na horyzoncie (często bardzo zaskakujących).”
Poznawszy wielu ludzi z całego świata, zaprzyjaźniając się z nimi, dowiaduję się, jak wygląda ta profesja w ich rodzinnych krajach, zwykle trochę inaczej i co innego jest ważne. Zatem wniosek nasuwa się jeden: życie jest za krótkie by zabetonować się w jednej i jedynej „wizji siebie”. W bardzo szybko zmieniających się realiach branży, nastrojach ogólnoświatowych, żadna opcja nie jawi się jako „pewniak”. Zatem skupiam się na rozwijaniu i robieniu swojej pracy najlepiej, jak potrafię, dzień po dniu. Oczywiście mam kilka swoich osobistych celi ale jest to temat na dłuższą pogawędkę, przy kolejnej okazji.
Nowy Jork, fot. Konrad Brzykcy
Tomasz Melnicki: Jakiej rady udzieliłbyś młodym architektom, marzącym o pracy przy dużych projektach w znanych na całym świecie pracowniach?
Konrad Brzykcy: Z perspektywy czasu i wielu atrakcji jakie było mi dane doświadczyć na mojej zawodowej drodze do tej pory, to skupiłbym się na kilku aspektach:
– jeśli Twoim celem jest praca w znanej pracowni to zacznij od zadania sobie podstawowego pytania „dlaczego?”. Dlaczego musi to być akurat ta lub inna znana pracownia? Przecież jest całe mnóstwo fantastycznych, zdolnych i utalentowanych pracowni, które jeszcze nie są tak szeroko znane na cały świat a robią niesamowitą architekturę i są świetni w tym, co robią. Musisz wiedzieć, co konkretnie przyciąga cię do danego nazwiska czy pracowni. Są to truizmy, o które pyta się na każdej rozmowie rekrutacyjnej: „dlaczego my?”. Zdziwilibyście się, jak dużo kandydatów ma problemy z udzieleniem odpowiedzi (szczerej i realnej) na to pytanie.
Musisz być świadom, co reprezentuje sobą dana organizacja. Jeśli jest to tylko chęć oznaczenia się na Instagramie w znanym miejscu na „cool” firmowej imprezie przy znanym logo – to zapomnij, nie tędy droga. Musisz być realnie zaznajomiony z dorobkiem potencjalnego pracodawcy, ich projektami, stylem pracy i spojrzeć na temat szerzej.
Dodatkowo, czy Twoje doświadczenie współgra z profilem firmy (jeśli nie, to które obszary musisz rozwinąć), czy ich estetyka i styl to jest to, co ma punkty wspólne z Twoim portfolio. Czy promowane przez nich podejście do projektowania to jest to, co Cię naprawdę interesuje. Jesteś w stanie to ustalić przez tzw. „biały wywiad”, zapoznać się z wszelkimi dostępnymi informacjami online, uczestniczyć w wykładach czy prelekcjach interesujących Cię firm, czy nawet zapoznać się z ich publikacjami, albumami czy książkami. Przedstawiciele prominentnych firm bardzo często wykładają gościnnie na różnych światowych uniwersytetach, gdzie wydarzenie jest transmitowane za darmo online. Zazwyczaj jest też tam możliwość zadawania pytań od publiczności, co jest naprawdę doskonałą okazją do złapania kontaktu i bezpośredniego zweryfikowania swoich wyobrażeń na temat danej firmy. Jeśli tylko chcesz pojawi się zawsze wiele okazji by „wstrzelić” się w zapotrzebowania firmy jeśli jesteś na bieżąco z tym, co się u nich dzieje. Przykładowo – jeśli firma, na której Ci zależy przede wszystkim skupia się na projektach przestrzeni publicznej a Ty w portfolio masz tylko projekty z zakresu wnętrz to jest to coś nad czym trzeba byłoby się zastanowić.
Aby nie być gołosłownym jako przykład podam swoje początki w Nowym Jorku. Swoją przygodę z tym miastem zacząłem od pracy w Selldorf Architects. Rozmowy rekrutacyjne odbywałem jeszcze zdalnie z Barcelony gdzie pracowałem w tamtym czasie. Nie będąc jeszcze w NYC byłem w stanie doskonale przygotować się do rozmowy jedynie przy pomocy Internetu. Byłem zachwycony ich projektami oraz tym, co reprezentuje sobą założycielka biura – Annabelle Selldorf (dlatego właśnie tam świadomie złożyłem swoje portfolio).
Najwyższej klasy wyczucie estetyki, dobry smak, dbałość o detal, perfekcyjnie realizowane budynki to wszystkie elementy wspólne tego, co mi imponowało w ich dorobku i czułem, że to miejsce właśnie dla mnie, gdyż to jest to, na czym mi również bardzo zależy. Jak łatwo się domyślić, byłem doskonale zaznajomiony z ich projektami i swobodnie byłem w stanie dyskutować nawet o nieoczywistych detalach konstrukcyjnych ich realizacji, co wzbudziło wielkie zaskoczenie wśród osób zaangażowanych w rekrutację. Do dziś pamiętam, jak na rozmowie rekrutacyjnej wraz z dyrektorem biura i jednym z partnerów firmy żywo dyskutowaliśmy o jednej z ich realizacji – Zwirner Gallery w Chelsea Manhattan w Nowym Jorku. Jako że ten budynek bardzo przykuł moją uwagę, wiedziałem o nim naprawdę wiele. Łącznie ze studiowaniem technik budowlanych jak osiągnąć dany efekt intrygującej, przepięknej betonowej fasady, sekwencji pomieszczeń, strukturalnych wyzwań czy detali takich jak efekt ultra cienkiego profilu schodów wykonanego w projekcie.
Po takiej rozmowie czułem, że jest chemia i to są ludzie, dla których chcę pracować. Myślę, że takie właśnie realne i szczere nastawienie do tematu jest bardzo pomocne przy dostaniu się do interesujących nas firm. To po prostu czuć i osoby po drugiej stronie chcą właśnie takich ludzi u siebie, których nie trzeba do niczego zachęcać, bo entuzjazm do tej pracy aż się z nich wylewa.
– idąc dalej – przede wszystkim „rób swoje” , to co Cię interesuje i pociąga . Brutalna prawda jest taka, że nikogo nie obchodzi to, czym się zajmujesz i jaką ścieżkę obierasz. Na koniec dnia każdy ma swoje zmartwienia i nie analizuje tego, co kto robi. To Ty masz być zadowolony z tego co robisz, a nie ktoś inny. Opinia innych ludzi nie ma żadnego znaczenia. Jak to mówią Amerykanie, „nie jesteś studolarówką by podobać się każdemu”. Przyjmuj tylko uwagi i komentarze bliskich Ci osób, a reszta nie liczy się wcale. Wielokrotnie podczas swoich zawodowych starań spotykałem ludzi, którzy stukali się w czoło, gdy tylko wspominałem, że interesuje mnie Nowy Jork i praca u najlepszych. Gdybym przejmował się takimi reakcjami i opiniami, nie znalazłbym w sobie dość odwagi ani motywacji do takiego działania.
– na koniec: bądź odważny i konsekwentny w działaniu. Tak po prostu. Nie zniechęcaj się słyszanym „nie”, nieustannie doskonal swoje portfolio i kształć się zawodowo – to przyniesie wymierne rezultaty prędzej czy później. Mówi to ktoś, kto nie miał żadnych sponsorów w swoich działaniach, zagranicznych kontaktów ani podanego wszystkiego na tacy. To naprawdę jest osiągalne i „do zrobienia”.
Tomasz Melnicki: Dziękuję za inspirującą rozmowę!